Jest słoneczny, styczniowy poranek Nie mogę spać. W głowie myśli niespokojne, w żyłach kotłuje się krew. Nie, nie usiedzę na… miejscu. Pech chciał, że szwagier Marcin zmuszony do wypełniania obowiązków służbowych jest w drodze do słonecznej Italii . Wiem, że chciałby być tutaj ale nie zawsze jest taka możliwość. Konsultujemy się telefonicznie i podejmujemy decyzję, że atakuję dzisiaj bez niego. Wspólnie wybieramy też miejsce. Ruszam w tzw. „Las Targowiski” .
Opowiadali nam kiedyś o nim nasi dwaj przyjaciele. Mówili jaki jest malowniczy, bajeczny wręcz . Ponoć nadawał by się do kręcenia dobrze znanych powieści Tolkiena – zobaczę, ocenię. Dzwonię do nich . Nie muszę namawiać na wspólny wypad – pytają tylko za ile będę – idą ze mną. Robię szybki przepak plecaka: dodatkowy obiektyw, zapasowa bateria do aparatu . Zabieram termos z kawą i parę rzeczy, żeby na miejscu zaparzyć herbatę – ale o tym później. Raz, dwa , trzy i już razem z Danielem pędzimy moją „cytryną” do Roberta, u którego zostawiamy samochód. Nie minęła godzina – od momentu narodzenia się pomysłu – kiedy wyruszamy. Ja szwagier Paweł, a ze mną dwóch druhów: lokalny tropiciel – Robert oraz człowiek lasu – Daniel .
Robert, jako tubylec opowiada o „zimnym źródełku” w tym magicznym lesie, w którym woda nigdy nie zamarza. Co więcej o każdej porze roku ma ona tą samą stałą temperaturę … mamy zatem cel naszej wyprawy. Pogoda jest piękna! Promienie słońca tworzą fantastyczny spektakl, przecinając każda wolną przestrzeń między gałęziami. Z otchłani lasu wydobywa się trzask łamanego drewna, w powietrzu czuć niepokój, wilki nie wyją ..
Obrzeże „Targowiskiego Lasu” jest zwyczajne. Sporo połamanych gałęzi, gdzieniegdzie śmieci. Tak, śmieci – ludzie to jednak ludzie . Co się da zabieram do plecaka, wyrzucę później. Na szczęście z każdym krokiem w głąb, las zmienia się nie do poznania. Mnie jednak nie opuszcza niepokój – czuję podenerwowanie. Robię drobne kroki, rozglądam się nerwowo. To jest mi gorąco, to chłodno. Wyostrzają się zmysły, słyszę każdy szmer… Kurcze Wiedziałem, żeby załatwić się przed wyjściem, bo mnie przyciśnie – a ja durny jeszcze podpijałem kawkę z termosu – Dobra – szybka akcja, jest ok. Idziemy dalej
Las zdążył już przeobrazić się w magiczną krainę , dokładnie taką jak sobie wyobrażałem. Piękne drzewa, wspaniałe mchy, a do tego słońce . Dzisiejsze warunki świetlne to prawdziwa wisienka na torcie . Niewiarygodny pokaz iluminacji. Promienie słońca, cienie drzew i para tworzą fenomenalny spektakl. Nie jesteśmy jednak sami. Raz po raz, jak modelki na wybiegu, swoje białe „cztery litery”, prezentują spłoszone sarny . Wracają kilka razy, jakby chciały mieć pewność, że je zauważymy. Nie wyrażają jednak zgody na wspólną fotkę więc nie zatrzymujemy się.
Robert daje sygnał, że zbliżamy się do celu. Czuję ekscytację, serce bije coraz szybciej. Widzę małą przestrzeń pozbawioną drzew. To musi być tutaj. Tak, to na pewno miejsce gdzie sama hrabina Obodyńska z Dworu w Targowiskach, przychodziła osobiście zaczerpnąć świeżej wody . Wody, która nigdy nie zamarza. Wody która ma zawsze stałą temperaturę … nie mogę doczekać się, żeby poczuć jej smak, tą enigmatyczną temperaturę …
Woda w menażce wrze, ogień strzela wysoko płomieniami. Już nie mogę się doczekać by skosztować owocowej herbatki zaparzonej w oparciu o tę niezwykłą wodę. Ale od początku.
Tak – to jest to miejsce. Nasz przewodnik nie zawiódł i bezbłędnie doprowadził nas na miejsce . Jest tu trochę mniej drzew. Nieopodal niewielka sadzawka. I ono! Całą drogę myślałem tylko o nim – „o zimnym źródełku” . Zrzucam plecak, aparat. Porywam kubek w rękę, nachylam się, nabieram wody … PIJĘ! Wyraźny, krystaliczny smak wypełnia moje gardło, gładzi podniebienie . Niesamowite, jak coś teoretycznie zwyczajnego potrafi tak niezwyczajnie smakować. Jestem zachwycony .
Nabieramy wody do butelek, menażek. Robert zabiera nas w specjalnie przygotowane i zabezpieczone miejsce, gdzie możemy rozpalić ognisko. Daniel i Robert to mistrzowie survivalu i sztuki przetrwania w dzikim terenie . Gdy jesteśmy w „obozowisku” nie mija kilka minut, a płomienia ogniska wyrywały się ku niebu. Wolne jak huculskie konie, biegnące bez celu. Robimy małą video rozmowę ze Szwagrem Marcinem, on też jest w pięknym miejscu. Nawet jak jesteśmy daleko od siebie to szwagro siła łączy nas
Herbata doskonale rozgrzewa, aromat czuć z daleka, a smak … długo go nie zapomnę . Pijemy, zagryzamy ciasteczkiem. Wspaniała chwila na łonie natury. Mógłbym ja celebrować bez końca. Po chwili zadumy przygotowujemy się jednak do powrotu. Gasimy ogień i zalewamy palenisko wodą, zbieramy śmieci i pakujemy je do plecaków. Ruszamy w drogę powrotną . Jestem szczęśliwy, wypad uważam za niezwykle udany. Doskonale się dotleniłem, mam piękne zdjęcia i poznałem magiczne miejsce z magicznym źródłem. Wrócę tuO tak, na pewno nie raz tu wrócę.
Do zobaczenia na kolejnych wypadach
Fajny materiał